Od jakiegoś (długiego) czasu cierpię na zupełny brak weny, a kreatywność to dla mnie zadanie równie wykonalne, co nauka czytania w języku chińskim.
Coś przylazło i wyłączyło mi w mózgu obszar odpowiedzialny za motywację, świeżość umysłu, ogólnie wszystko to, co można by nazwać chęcią do działania.
Ten stan trwa już długo, za długo. A wyjść z niego nie potrafię, bo już nie pamiętam, jak było wcześniej. I jak to w ogóle jest mieć głowę pełną pomysłów i treści bardziej ambitnych, niż "nie wiem", "nie potrafię", "o Boże, o co w tym chodzi" oraz "..."
Nie bardzo jarzę kim była ta nastolatka, która pisała i ilustrowała komiksy, opowiadania, projektowała i marzyła, że kiedyś będzie grała w teatrze.
Nie wiem, czy to choroba zabrała mi całą esencję życia, czy to z wiekiem tak się dzieje z człowiekiem, że płowieje? A może jedno i drugie...chociaż całkiem możliwe, że żadne z powyższych. Może po prostu coś, coś się w moim mózgu zepsuło lub przestało stykać.
Dziwny stan się mię trzymię, do cholery.
(post miał być chyba trochę o czymś innym, bo ten tytuł taki bez sensu został. ale, jak pisałam, deficyt weny, nie mam pomysłu na zmianę)
ja tam się cieszę, że piszesz. Tytuł to ja tam mam gdzieś, bo ciesze się z tego, że jesteś. Mar
OdpowiedzUsuń